Codziennie ten sam schemat. Budzisz się, kolejny raz czując
całkowicie beznadziejnie , czując, że znów będzie tak samo. Wstaniesz,
sztucznie się uśmiechniesz i tak przetrwasz kolejny najgorszy dzień w życiu.
Wydaje Ci się, że wkrótce minie. Że w końcu musi nadejść to „dobrze” skoro
wszyscy dookoła powtarzają, że tak będzie. Więc walczysz. Walczysz codziennie
sam ze sobą z nadzieją, która umiera z dnia na dzień tak szybko, że zdajesz
sobie z tego sprawę, gdy całkowicie się wypali. Wtedy załamujesz się
ostatecznie . Wiesz, że już nic nie jest w stanie Cię podnieść. Choćby wszyscy
starali się nie wiadomo jak bardzo i choćbyś czuł resztkami siły, że jednak
trochę Ci zależy. Spadasz całkowicie na
dno. Leżysz, nie wstajesz. Dochodzisz do wniosku, że nie chcesz. Jest źle,
beznadziejnie, najgorzej, okropnie, strasznie. Straciłeś siebie. Przez co?
Przez świadomość, że nic nie jest w stanie tego zmienić. Że jesteś na to
skazany i tak musi być. Boisz się. Boisz się o to, że zbyt przywykłeś do
takiego życia i gdy będzie już normalnie nie dasz sobie rady. Nie będziesz
potrafił żyć normalnie, mimo ,że do tego cały czas dążysz. Paradoks- myślisz i
nie wstajesz. Leżysz na dnie, kompletnie sam, bez niczego nawet własnej osobowości,
której podobno nic i nikt nie może nam odebrać. Nagle wpada maleńkie światło.
Natłok myśli nachodzi Ci głowę i zamiast
powtarzać jak bardzo jest źle , myślisz o innych, którzy mają dobrze. Myślisz
sobie „kurcze dlaczego ja nie mogę?” . W tym momencie uświadamiasz sobie, że
jednak jesteś słaby. Do tej pory walczyłeś z dniem, z nocą ,ze samym sobą ,
więc wydawałoby się ,że jesteś bardzo silny ,a teraz wiesz, że wcale taki nie
jesteś. Jesteś bardzo słaby, ponieważ dno, do którego wpadłeś znajduje się tak
głęboko, jak sam sobie na to pozwolisz. Myślisz więc, że jesteś słaby ,a
wyjście oddala się od Ciebie coraz
bardziej, bardziej i bardziej. Kiedy więc walka przestaje mieć jakiekolwiek
znaczenie? Nigdy. Bo choćby niewiadomo
jak mocno doświadczyło Cię życie i przez
nie upadłeś na to dno, to spójrz upadłeś na nie ,ale żyjesz. Żyjesz, bo w nim
leżysz i myślisz i próbujesz i chcesz i
nie chcesz. Nadal masz dwa wyjścia. Wstać,
lub nie. Odbić się z podwójną siłą, albo odpuścić na dobre. Mimo wszystko masz
wyjścia. Jesteś. Jeszcze jesteś i być może to twoja ostatnia chwila i szansa, by pokazać ile możesz dla siebie zrobić wierząc, że
wszystko dzieje się, by coś nam pokazać. Że życie nas doświadcza na tyle mocno,
byśmy mogli docenić je jeszcze bardziej. Nigdy nie ma momentu, w którym walka
przestaje mieć znaczenie, nawet jeżeli myślisz, że właśnie w tym momencie się znajdujesz. Uwierz, że po
burzy zawsze wychodzi słońce. Nawet jeżeli upadłeś setny raz, wstań i idź
dalej, bo samo to, że jest Ci dane doświadczać życie powinno być dla Ciebie
jednym z pretekstów, by się uwolnić od cierpień i żyć na maxa.
Zawsze walcz najmocniej jak potrafisz. Tu nie ma
przegranych. Tu wszyscy dostają to samo. Kwestia tego, kto dostaje koła
ratunkowe ,a kto jest zupełnie sam.
Choćbyś nie wiem co pomyślał o swoim życiu ja i tak powiem Ci Nie! Tak
nie jest, nie musi być. Jedyne co Cię hamuje, by było inaczej jesteś Ty. Daj
sobie więc pomóc, jeżeli widzisz, że nie dasz rady samemu. To nie wstyd. Wstyd
to sięgnąć po „ostateczne rozwiązanie” i
poddać się. Bo tutaj nie wiesz, gdzie
jest meta. Bo może okazać się, że już całkiem niedaleko.